Wiele z moich najlepszych wspomnień łączy się ze smakami i zapachami. Próby ich odtworzenia sprawiają wiele frajdy, a niektóre wydarzenia przeradzają się w drobne rytuały i zostają ze mną na zawsze. Najbardziej charakterystyczne są smaki i zapachy dalekich krajów, ale bardzo mocno w moją pamięć wbijają się również z pozoru nic nie znaczące wydarzenia z życia codziennego. Też tak macie?
Miałem wtedy kilka lat. Z tamtych czasów pamiętam tylko pojedyncze migawki. Pewnego razu całą familią wybraliśmy się na wieś do dalszych krewnych. Pamiętam jak bardzo upalny był to dzień – było ciężko, parno i duszno. Na nieszczęście nie zastaliśmy cioci, którą planowaliśmy odwiedzić. Niektórzy mogą nie uwierzyć, ale w Polsce nie było jeszcze wtedy telefonów komórkowych. A nawet telefon stacjonarny był rzadkością. Jedyną opcją było więc zorganizowanie improwizowanego pikniku i oczekiwanie na pojawienie się gospodarzy.
Pamiętam jak schowaliśmy się w cieniu dużego drzewa, a mój tata wyciągnął z torby bochenek świeżego, pysznego chleba i zaczął odrywać niewielkie kawałki, które maczaliśmy w majonezie – chleb i majonez były po prostu pyszne. Tak pyszne i spożywane w tak fajnych (dla dziecka;) okolicznościach, że do teraz jedna z moich ulubionych przekąsek to kromka, a najlepiej piętka świeżego chleba z majonezem. Jak ja to uwielbiam!!!
Jestem bardzo, bardzo ciekawy jakie są Wasze smakowite wspomnienia?
Piszcie, komentujcie – autora najfajniejszego komentarza nagrodzę książką „Zielona Toskania”. Na komentarze czekam przez trzy dni od publikacji tego wpisu. Czas start! :-)
Aktualizacja
Książkę otrzymuje Asica za swoją urzekającą historię :) Dzięki!
Nie wiem, ile miałem lat, 8, może 9. Wakacje spędzałem u babci na wsi. Coś robiliśmy na polu, niby pomagaliśmy. Upał. Totalny. Taki że powietrze można widelcem nabierać. I przuszła ciocia z kawą zbożową w blaszanej bańce… Cudowna…
Wielokrotnie próbowałem potem, po latach poczywiście, odtworzyć ten smak kawy zbożowej. Niemożliwa niemożliwość… Ciocia mi robiła, mówiła że identyczna… Coś obrzydliwego…
To se newrati pane Hawranek, to se newrati…
Moje najlepsze wspomnienia, to również wspomnienia smaków z dzieciństwa. Miałam to szczęście, że obie moje babcie mieszkały na wsi. Jak tylko zaczynały się wakacje to zaraz jechaliśmy do dziadków. U jednej babci niezapomniane smaki to smak mleka prosto od krowy, wspaniałego świeżego masła z prawdziwej śmietany, pysznego sera i przecudnie pachnącego i smakowitego rosołu gotowanego na węglowej kuchni.Babcia piekła też wspaniałe drożdżowe ciasta i serniki z warkoczami. I jeszcze mój kochany dziadzio robił wspaniałe swojskie wędliny ( teraz już takich nigdzie nie ma). Druga babcia mieszkała w środku ogromnego lasu w którym rosło mnóstwo jagód, poziomek i grzybów. Babcia piekła pyszny chleb i i przepyszne jagodzianki. Do tego robiła wspaniałe soki z poziomek, sosny i grzyby w różnych postaciach. Pamiętam też smaki świeżych owoców i warzyw zrywanych prosto z krzaka lub drzewa, nie były pryskane tą chemią. Teraz nie ma już takich jabłek (moje ulubione to kosztele) gruszek, śliwek, pomidorów i ogórków. Te smaki zostały w mojej pamięci na całe życie i mimo, że ciągle ich poszukuję to nie odnajduję ich w obecnych czasach.
Piękne wspomnienia!
myslalam że tylko ja wcinam chleb majonezem :)
No to jest nas już przynajmniej dwoje :D
Też kiedyś puściłam bełta na stół, ale to był wynik wmuszania we mnie kaszy manny (którą na co dzień bd lubię). Czasem lepiej w dziecko nie wciskać jedzenia za wszelką cenę:) A kawę zbożową uwielbiam:]
Magdalena ja mam traumę z kawą zbożową, którą siłą wpychali we mnie w przedszkolu – skończyło się bełtem na stół i siedzące ze mną przy stoliku dzieci. Do dzisiaj mam problem z zapachem i smakiem kawy zbożowej ;)
Czytając natrafiłam również na smaki, które są traumą, a ja o nich zupełnie zapomniałam pisząc komentarz – u mnie zdecydowanie zapach ciepłego mleka!
Smak jajek na twardo, którym pradziadzio Karol ścinał czubki nożem. Ja, „miastowe” dziecko, patrzyłem na to za każdym razem w takim zachwycie i z tak szeroko otwartą buzią, że mucha spokojnie mogłaby tam wlecieć i wylecieć pięć razy, a bym tego nawet nie zauważył. Za każdym razem, gdy gotuję jajka, mam to w pamięci. Smak jeżyn, jedzonych o świcie w lesie. Koleżanka powiedziała mi wtedy: „jemy jeżyny, kolor warg się zmienia, w takiej chwili granica przyjaźni niepewna”. I choć pocałunku nie było, a moją sympatią jest inna dziewczyna , tego smaku nie zapomnę nigdy. Smak nalewki domowej roboty, przygotowanej z wiśni. Wypiłem spory kieliszek, mając 12 lat. Prababcia nalała wszystkim, mnie też, dla żartu. Ku ogólnemu zdumieniu, wypiłem. Prawie 17 lat minęło, a ten smak ciągle pamiętam. :)
Próba odpowiedzi na powyższe pytanie wcale nie jest prosta. Bo smakowite wspomnienia to przede wszystkim wakacje u babci. A pobyt u babci to nic innego jak truskawki jedzone prosto z krzaka, czereśnie garściami wykradane z lodówki i wiśnie… mnóstwo wiśni! Wiśniowe obżarstwo zapewniaało rosnące za domem drzewo, na które jako dziecko wspinałam się dzielnie, ignorując podrapane kolana i łokcie. To były smaki, których dziś próżno szukać w hipermarketowych stoiskach z owowcami… To było prawdziwe oblicze lata.
Zaraz jednak myślę: a może mleko? Prosto od krowy ewentualnie zsiadłe, rarytas, o którym obecnie – mieszkając z mieście – mogę tylko pomarzyć.
Ale nie, to nie będzie to. Moim faworytem pozostanie ciasto drożdżowe babci Basi. Wypiekane po dziś dzień, jest popisową słodkością osiemdziesięcioletniej (!) seniorki rodu. A jak smakuje? Hm… może ujmę to w ten sposób: jest dobre i w zimę, i w lato, i do herbaty, i do kawy, od razu po upieczeniu, i po kilku dniach, z rodzynkami lub suszonymi morelami, posmarowane grubą warstwą masła (tak!) lub samo, wykradnięte spod ściereczki, tak, aby babcia nie zauważyła. Ciasto drożdżowe niezmiennie przywodzi mi na myśl najfajniejszą na świecie babcię. To jeszcze nie wspomnienie na szczęście, to jeszcze teraźniejszość. Zatem, babciu, trzymaj się dzielnie, bo nikt tak jak Ty nie zrobi nam tak pysznego „drożdżowca”! :o)
Moje wspomnienia z dzieciństwa…..wieś, upalne lato, wakacje u babci. W ciągu dnia bieganie boso po trawie( nikt nie myślał o kleszczach). Wieczorami były straszne ulewy i burze i ja z kuzynką chodziłyśmy, po kałużach …Babcia robiła przepyszny smalec ze skwarkami, teraz dzieci tego nie jedzą, przynajmniej moje dzieci. Zapach i smak smalczyku pozostanie w pamięci na zawsze, gruba pajda chleba, grubo smalcu, skwareczki, posypane solą, a do tego ogórek ….mniam, aż ślinka leci na samą myśl. Wiecie co jeszcze pamiętam? Smażony boczek,słoninka , taki gorący tłuszczyk i moczenie w nim chleba…..same tłustości, a jakie pyszne….smaki, które zostaną na zawsze w pamięci, ale nigdy już nie będą takie, jak kiedyś, bo nie dość, że przyrządzone przez babcię, to niepowtarzalne, jedyne…tęsknię za smakiem tamtego chleba… za dzieciństwem, beztroską ….
Moje najbardziej wyraziste i niezatarte wspomnienie z dzieciństwa dotyczące smaków i zapachów? Zapraszam:
Wyobraźcie sobie, lata osiemdziesiąte ubiegłego stulecia, PRL, ciepła wiosna pachnąca bzem i zielonymi drzewami. Małe miasteczko. W przedszkolu pełno dzieciaków, które łącznie ze mną domagają się śniadania. Wyróżnieniem w przedszkolu jest dyżur z tacą, z którą można było zejść schodami do zakazanego miejsca: kuchni. W kuchni zapachy przenikały się nawzajem, jednak dziś od progu wita nas słodka i świeża nuta zapachowa. Pełna słońca i deszczu. Gdy głębiej wciągniemy zapach nosem poczujemy również ciepły i pszeniczny zapach chrupiących bochenków chleba. Dziś na śniadanie kanapki z truskawkami. Nie byle jakie. Chleb pieczony w pobliskiej piekarni, masło jeszcze nie do końca miękkie, i soczyste, mokre jeszcze po płukaniu czerwone truskawki. Kanapka idealna. Wilgotny chleb z chrupiącą grubą skórką, na nim płatki twardawego jeszcze, nierozsmarowanego, śmietankowego masła, i w końcu kwaskowate, czerwone truskawki pokrojone w plasterki, lekko oprószone kilkoma kryształkami cukru. Tace pełne smakowitych pachnących pyszności wnosimy na górę, do sali gdzie na ciemnozielonej wykładzinie spoglądają na nas oczy reszty dzieciaków. Tacę kładziemy na stoliku i dla każdego dziecka przydział dwóch magicznych kanapek rozdaje Pani Ania. Na talerzyk, z talerzykiem do stoliczka i do buzi. To smak, którego nigdy nie zapomnę. Te kanapki to smak wiosny, słońca, łąk pełnych kwiatków i bzyczących pszczół, ścieżek i zagajników pełnych dziecięcych tajemnic i pochowanych skarbów, wściekle zielonych drzew i chłodnych wieczorów z różowymi chmurami na ciemniejącym niebie. Do dnia dzisiejszego sezon truskawkowy otwieram symboliczną kanapką z truskawkami, jest ona zawsze okraszona sentymentalnym uśmiechem i wybuchem cudownych wspomnień w głowie.
To, co kojarzy mi się najbardziej z moim dzieciństwem to zapach drożdży. Nie za pięknie wyglądający rozczyn, cała babcina kuchnia pokryta cieniutką warstwą mąki (to akurat moja zasługa), okropny ukrop, nawet w chłodne dni. Zanurzanie małoletnich zębów w mięciutkich, nasączonych roztopionym, osolonym masłem, gorących jeszcze paruchach, czyli kluskach na parze – a więc i poparzony język :) Babcia conajmniej raz na dwa tygodnie serwowała nam tą pyszność- ulubione danie Dziadka. Nauczyła się tego w Jego rodzinnych stronach- Wielkopolsce i choć przyrządzała ich naprawdę sporo, pod koniec dnia w kuchni nie można było już znaleźć ani jednego – takimi byliśmy łasuchami :) Ostatnio sama zrobiłam paruchy, mój luby, który nigdy wcześniej ich nie jadł był zachwycony tą prostotą i pałaszował, aż mu masło spływało po brodzie. A ja – dumna z siebie, że prawie udało mi się odtworzyć ten smak dzieciństwa, zatrzymałam się na chwilę, bo ja już nie jestem dzieckiem, Babcia nie ma sił by krzątać się po kuchni i przede wszystkim nie ma z nami Dziadka, który razem ze mną by to wszystko zjadał..
Od razu na myśl przychodzi mi chałojec – wiejski chłodnik ze zsiadłego mleka, wody, świeżego ogórka i szczypiorku :) Latem uwielbiany przez wszystkich.
Ktoś napisał o świeżym mleku z pianką – tak! Pół kubeczka jagód i dolane do pełna mlekiem, zawsze po wieczornym dojeniu.
Agrest, czarna i czerwona porzeczka, kwaśne wiśnie, domowe masło i śmietana – urok dzieciństwa na wsi.
A z serii dziwnych – kanapki z pasztetem, kiszonym ogórkiem i keczupem, kapusta kiszona z majonezem, kanapki z żółtym serem i dżemem, ze świeżym ogórkiem i dżemem :)
Katarzyna dokładnie – bardzo miłe i chyba każdy znajdzie w tych komentarzach kawałek własnej historii :)
Wszystkie wpisy powodują uśmiech, bo z każdego z wpisów jakiś smak się przypomina :) miłe to :)
Drogi Tomku,
smakowite wspomnienia to bez wątpienia smaki dzieciństwa – wakacyjne śniadanka u Dziadków! Były one na tyle wyjątkowe, że do tej pory wspominam je z uśmiechem na ustach i z utęsknieniem….. Wakacje u dziadków zawsze były wyjątkowe….chciałabym powrócić do tamtych lat choć na chwilę….codziennie babcina uczta – omlet puszysty, wysoki jak wieża Eiffla, kakao bez korzuszka, pomidorki ze szklarenki, twarożek prawdziwy, a nie jakiś oszukany i kiełbaska na ciepło, a wszystko smakowało wyśmienicie, bo… jedliśmy razem – wnusia, babcia Tereska i dziadzio Marian :)
W tym wszystkim czuć było miłość Babci, bo przygotowywała to zawsze z sercem i Dziadka, który te warzywka pielęgnował właśnie dla nas – swoich dzieci i wnuków… :)
I robią to do dziś i robić będą jeszcze przez dłuuuuuugie lata! :))
Muszę chyba w tym roku pojechać na wakacje do Dziadków na wieś by znowu zjeść ten omlet i te wyjątkowo cieniutkie naleśniki! :)
Pozdrawiam,
Magda. :)
Jednym z najbardziej zapamietanych wspomień smakowych a zarazem najbardziej traumatycznych była zupa kalafiorowa serwowana w szkolnej stołówce gdy chodzilem do „zerówki”. Zupa jak zupa smaczna, pożywna dużo warzyw kawałki kalafiora ziemniaki, lecz nie one były tu głównymi bohaterami. Podczas posiłku najważniejsza rolę odegrał robal który pływał w mojej zupie. Była to poczwarka motyla, robal który czesto obgryza kapuste, kalafior. Zacząłem krzyczeć, że w mojej zupie pływa robak, Pani natychmiast do mnie podbiegła i zabrała talerz, potem przyniosła mi drugi lecz ja zniesmaczony podziękowałem. Do tej pory gdy mama robi ową zupe „merdam” łyżką w obawie przed słynnym robalem.
A ja pamiętam zupę pomidorową babci, gorącą, z kleksem bardzo zimnej śmietany z butelki (butelka ze sreberkiem, czy tam złotkiem, wytłaczanym z arkusza, którymi ozdabiano sale w przedszkolu na bal, pamiętacie?:D).
Chleb ze śmietaną posypany cukrem…
Chleb ze smalcem, cebulką i to skropione octem (??!!!), dziwne, ale dobre:D
Chleb z masłem i maggi (znowu z serii dziwne ale dobre):D
I podstawą wszystkiego chyba był ten chleb. Taki pyszny, na zakwasie, lekko kwaskowy, kiedy się go kupowało w sklepie to nigdy człowiek nie doniósł w całości do domu, bo zawsze był obryziony…
Pamiętam tez czereśnie z sadu sąsiada, koniecznie z robakami, człowiek jadł i nie patrzył, tak…smak nie do podrobienia, dzisiejsze czereśnie nie mają już robali, yhm…
I jeszcze kaszę mannę na mleku, rozlaną płasko na talerzu, polewaną sokiem…yhm…dobre to:)
Pyszności! Aż ślinka cieknie:)
Pierwszy ze smaków do których wracam to okres zbierania agrestu i malin na polu. To oczekiwanie na przyjazd wozu z dziadkiem a w nim… kanka z zimnym mlekiem, jeszcze ciepły okrągły wiejski chleb, osełka maślana wyjmowana z wody. Dojrzałe pomidory, szczypiorek, sól. Inny, to smak rosołu z kaczki. Przygotowywał go mój wujek z przedwojennego przepisu. Niepowtarzalny smak i aromat. Niedościgniony w chwili obecnej.
Pamiętam jak z mamą i dziadkami całe letnie popołudnia spędzaliśmy na działeczce. Na ganku przed altaną stał duży okrągły stół z ceratą w zieloną kratę gdzie w cieniu gruszy spożywaliśmy posiłki. Najbardziej utkwiły mi w pamięci pajdy świeżego chleba posmarowane masłem a na to świeżo zerwany, pokrojony szczypior posypany solą. Dziadek zrywał gruszki, które były słodkie jak miód i tak soczyste, że sok leciał po brodzie. Dziś szczypior a już gruszki nie smakują tak samo… Pozdrawiam:)
Ja nie będę orginalna, pewnie te wasze smaki świeży chleb z majonezem, rzodkiewka, mleko od krowy…przywołują smaki dzieciństwa…ja jednak próbuje od lat dojrzeć smak i zapach, który pamiętam…takiego ogródkowego pomidora:-)
Pamiętam jak dziś, że jak się jechało na wycieczke, nad wode -gdy się zgłodniało …była bułka z serem (dziś tych bułek nie ma), jajko na twardo i ten pomidor…który posypany sola smakował wyśmienicie…był jedzony w całości, bez dzisiejszych udziwnień, sparzania wrzątkiem i zdejmowania skóry-bo może zaszkodzić…do dziś pamiętam specyficzny smak pomidora, którego jadło się jak jabłko:-) tego dzisiaj doszukuje się w pomidorach…ale mało z tego zostało:-)
Jestem łasuchem od urodzenia, większość moich dobrych wspomnień wiążę się więc z jakimś smakiem i zapachem. A najlepsze jakie mam pochodzi z czasów gdy chodziłam do przedszkola. Wszystkie niejadki z mojej grupy zawsze chciały siedzieć koło mnie w trakcie posiłków. Wiadomo było, że „pomogę” kiedy będą miały problem z jedzeniem zalegającym na ich talerzach:) Nie było jednak tak, że pożarłabym wszystko co mi się poda. Jedzenie oceniałam jak typowe dziecko i potrafiłam być wybredna. Jeśli coś nie wpadło mi w oko, można było prosić i błagać – nie chciałam tego tknąć. Jedną z takich rzeczy były kanapki z białym serem, rzodkiewką i szczypiorkiem. Nie pamiętam dlaczego, ale wydawało mi się że to typowe jedzenie dorosłych – fuj! Kiedy na śniadanie podawano takie kanapki, napychałam się wszystkim innym żeby dotrwać do następnego posiłku. Jednego wiosennego poranka oprócz kanapek z serem była tylko zupa mleczna. Zjadłam ile się dało (do zup mlecznych mam słabość do dziś:), a potem razem z resztą dzieci i opiekunką poszłam bawić się do pobliskiego parku. Nadal mieszkam blisko tego parku i kiedy tam zaglądam z psem na smyczy, widzę że wciąż jest oblegany przez przedszkolaki i ich opiekunki:) Intensywna zabawa na świeżym powietrzu zaostrza apetyt, więc po jakimś czasie poczułam że znowu zaczyna burczeć mi w brzuchu – naprawdę byłam nienażartym dzieckiem i nigdy nie bolał mnie z przejedzenia brzuch:) Podeszłam do siedzącej na ławce przedszkolanki i zaczęłam popłakiwać, że „umieram z głodu”:( I wtedy nieoceniona Pani Jagoda wyciągnęła zawinięte w sreberka kanapki z serkiem, rzodkiewką i szczypiorkiem, które zostały niezjedzone ze śniadania… Pamiętam to jako najcięższą decyzję z całego mojego dzieciństwa i do dziś się śmieję na wspomnienie szoku w jakim byłam kiedy okazało się, że kanapki były przepyszne! Do dziś kanapki z twarożkiem, rzodkiewką i szczypiorkiem, posypane odrobiną pieprzu i popijane inką kojarzą mi się z ciepłym wiosennym powietrzem, ganianiem po krzakach i beztroskim dzieciństwem:)
:-)))
:)
do dzis pamietam,jak bedac u cioci na wsi sprobowałam miodu z platra…smakował bosko..a do tego potem swiezy chleb z masłem(tez grubo smarowany) niezapomniany smak…
i w rodzinnym domku dawno temu, botwinka a do tego młode ziemniaki okraszone skwarkami…wielu smakow nie zapomne… wydaje mi sie, ze teraz gdybym nawet sprobowała tego samego, to nie byłoby tak samo,w dziecinstwie nawet wiatr pachniał inaczej…. :)
Mój najlepszy smak z dzieciństwa również kojarzy mi się z wsią. Co roku na wakacje jeździliśmy do (pra)cioci na wieś. I tam jadłam najlepszy przysmak- zupa lodowa, czyli zsiadłe mleko z ziemniakami :) a żeby była najsmaczniejsza, mama musiała mi ją przynosić do basenu, w którym cały dzień się taplałam. I to chyba wyjaśnia fakt, że teraz zupa lodowa nie smakuje jak kiedyś- bo nie jem jej w wodzie ;)
Dzięki, za stworzenie okazji do takich wspomnień :)
Super :) Mi jednak cały czas chleb z majonezem smakuje wybornie :D
Smaki dzieciństwa często wiążą się z danymi sytuacjami… :) świetnie jest je czasem odnowić, taka zmysłowa podróż w czasie do lat sielanki…
Wspomnienie również lata… Jako, że mieszkamy na Mazurach a rodzice są miłośnikami grzybów, kiedy nadchodziło lato i weekend, kiedy tata miał wolne, odbywała się poranna wyprawa. Mama budziła mnie około godziny 4:30. Tata parzył kawę i herbatę do termosów, mama robiła kanapki – do lasu:). Kiedy byliśmy na miejscu tata otwierał bagażnik, rozlewał ciepłe napoje a mama rozdzielała kanapki. Piękna, słoneczna pogoda, zapach czystego, świeżego leśnego powietrza i zapach mamusinych kanapek- grubo masła, grubo wędliny, odrobina sera… Jakież one miały zapach w tym lesie! I tak, do tej pory, kanapki mamy są najlepsze. Szczególnie jak wybieramy się razem na grzybobranie, szkoda, że nie tak często jak kiedyś.
„Grubo masła” – właśnie takie rzeczy się pamięta :) dzięki za komentarz
W moich wsopmnieniach jest kilka takich niesamowitych smaków. Najstarsze związane jest z pobytem na wsi. Wieczorem Babcia doiła krowy a nasza gromadka biegła z kubkami. Babcia nalewała mleczko bezpośrednio z krówki, z pianką.My bieglismy po słomki ale takie z prawdziwej słomy i to mleko nie ma sobie równych… wiocha…ale dla nas wtedy to była frajda! Jak my stalismy grzecznie w kolejce do krówki :)!I jeszcze chlebek ze śmietanką i cukrem. Koniecznie świeżutki, njalepiej jak tylko Babcia przyniosła ze sklepu. Śmietanka oczywiście od tej samej krówki(może to było czarodziejskie bydlę ;)) i zwykły cukier posypany na śmietankę. Pycha!
Bajka! :)